Maciąg i Dzień Konia
Profesor Ludwik Maciąg był z pewnością jedną z najbardziej wyjątkowych osób związanych z Wyszkowem. Wybitny malarz batalista i pejzażysta, prawdziwy patriota, miłośnik koni, kawalerzysta, partyzant. Dobry, prawdziwy człowiek, otwarty na innych. W jego domu w Gulczewie odbywały się spotkania najróżniejszych środowisk.
Łatwo nawiązywał bowiem kontakt z ludźmi aktywnymi i pomimo różnic wieku i statusu przyciągał do siebie wielu, nawet takich, którzy mogli być jego wnukami. Miałem wielkie szczęście spotkać Ludwika na swojej drodze i w ostatnich latach jego życia móc go obserwować, towarzyszyć w codziennym życiu, jeździć na wystawy, spotkania. Jedną z pasji Ludwika były konie. Był z nimi związany od dzieciństwa, bowiem jego ojciec, Michał Maciąg był żołnierzem i w koszarach 9. Pułku Artylerii Lekkiej w Białej Podlaskiej, gdzie mieszkali mały Ludwik codziennie przypatrywał się apelom i ćwiczeniom kawalerii. W czasie wojny natomiast był żołnierzem, pełniącym funkcję kawalerzysty w zwiadzie konnym oddziału AK „Zenona” – majora Stefana Wyrzykowskiego. O partyzantce Ludwik chętnie opowiadał, a było o czym, bowiem oddział zdobył i przekazał dowództwu AK części niemieckiej rakiety V2, która zaryła w bagnie w okolicach wsi Sarnaki, uratował załogę amerykańskiego samolotu, a przede wszystkim stoczył wiele potyczek z Niemcami podczas okupacji. Na miejsce jednej ze zwycięskich bitew pod Jeziorami Ludwik udawał się co roku i jeszcze mając 85 lat w roku 2005 dojechał tam konno z Gulczewa.
Ludwik Maciąg był inicjatorem wielu przedsięwzięć. Jednym z nich był Dzień Konia, po raz pierwszy zorganizowany w 2006 roku. Wówczas startował on z posesji Ludwika w Gulczewie i jeźdźcy przemierzyli trasę, wiodącą przez łęgi do Brańszczyka. Zamysłem tego rajdu była integracja środowisk konnych na dużej imprezie. Pierwszy rajd nie był jednak zbyt dużym sukcesem. O ile dobrze pamiętam, to brało w nim udział jedynie 8 jeźdźców, wśród nich również sam inicjator imprezy, który z tej okazji namalował później obraz. Ale, jak to się mówi – pierwsze koty za płoty. Dużo lepiej było już na drugim rajdzie, na który przybyło ponad dwukrotnie więcej jeźdźców. Niestety, Ludwik był już poważnie chory, ale w rajdzie w pewnym stopniu również uczestniczył, jadąc bryczką. Pomimo śmierci Maciąga, w znacznej mierze dzięki uporowi i zaangażowaniu pierwszego kawalerzysty Wyszkowa Jurka Borkowskiego rajdy są kontynuowane i rozwijają się. Właśnie w minioną niedzielę odbył się już ósmy Dzień Konia, zorganizowany tym razem przez Nadbużańskie Stowarzyszenie Przyjaciół Gulczewa oraz Urząd Miejski w Wyszkowie. Impreza przerosła moje oczekiwania. Teren przy szkole w Gulczewie jest jakby stworzony dla tego typu przedsięwzięć. Duża przestrzeń odgraniczona trzema ścianami lasu tworzy idealne tło dla konnych harców. Rejwach, mnóstwo koni i ludzi, płonące i pachnące grile, wystawa staroci i, na szczęście, krótkie wystąpienia notabli. Najpierw pokaz jazdy zaprezentowały przesympatyczne i pełne wdzięku amazonki ze stajni w Niegowie. Następnie widzowie mogli obejrzeć pasjonujący pojedynek konnej koszykówki. Jeźdźcy, jak kaskaderzy walczyli o piłkę i rzucali ją w kierunku dużych kół zawieszonych na drzewach. Naprawdę duża sztuka. Nie mogło się obyć oczywiście bez pokazu sztuki kawaleryjskiej z lancami. Na koniec wszyscy wspólnie przemaszerowali konno szlakiem przez Gulczewo.
Uczestniczyłem w organizacji pierwszych rajdów i obserwowałem tę inicjatywę od początku. Teraz przejął to ktoś inny i nieco zmienił formułę. Bardzo mnie to cieszy, że tak to się rozwinęło. Niewątpliwie zamysł Profesora jest realizowany. Środowiska koniarzy mają swoją imprezę, mają gdzie się spotkać, pokazać swoje możliwości, podzielić sukcesami czy troskami. Przyjechali nawet konni z Kobyłki, którzy muszą pokonać kilkadziesiąt kilometrów, żeby do nas dojechać. Z Niegowa też mają niewiele bliżej, a jednak zawsze są, również większość miłośników koni z naszych najbliższych okolic. Sam Profesor z pewnością był z nami. Nie tylko na zdjęciach, na wystawie fotograficznej zorganizowanej przez wyszkowską bibliotekę, które naprawdę warto było obejrzeć.
Marek Głowacki
„Wyszkowiak” nr 22 z 28 maja 2013 r.
Ludwik Maciąg był inicjatorem wielu przedsięwzięć. Jednym z nich był Dzień Konia, po raz pierwszy zorganizowany w 2006 roku. Wówczas startował on z posesji Ludwika w Gulczewie i jeźdźcy przemierzyli trasę, wiodącą przez łęgi do Brańszczyka. Zamysłem tego rajdu była integracja środowisk konnych na dużej imprezie. Pierwszy rajd nie był jednak zbyt dużym sukcesem. O ile dobrze pamiętam, to brało w nim udział jedynie 8 jeźdźców, wśród nich również sam inicjator imprezy, który z tej okazji namalował później obraz. Ale, jak to się mówi – pierwsze koty za płoty. Dużo lepiej było już na drugim rajdzie, na który przybyło ponad dwukrotnie więcej jeźdźców. Niestety, Ludwik był już poważnie chory, ale w rajdzie w pewnym stopniu również uczestniczył, jadąc bryczką. Pomimo śmierci Maciąga, w znacznej mierze dzięki uporowi i zaangażowaniu pierwszego kawalerzysty Wyszkowa Jurka Borkowskiego rajdy są kontynuowane i rozwijają się. Właśnie w minioną niedzielę odbył się już ósmy Dzień Konia, zorganizowany tym razem przez Nadbużańskie Stowarzyszenie Przyjaciół Gulczewa oraz Urząd Miejski w Wyszkowie. Impreza przerosła moje oczekiwania. Teren przy szkole w Gulczewie jest jakby stworzony dla tego typu przedsięwzięć. Duża przestrzeń odgraniczona trzema ścianami lasu tworzy idealne tło dla konnych harców. Rejwach, mnóstwo koni i ludzi, płonące i pachnące grile, wystawa staroci i, na szczęście, krótkie wystąpienia notabli. Najpierw pokaz jazdy zaprezentowały przesympatyczne i pełne wdzięku amazonki ze stajni w Niegowie. Następnie widzowie mogli obejrzeć pasjonujący pojedynek konnej koszykówki. Jeźdźcy, jak kaskaderzy walczyli o piłkę i rzucali ją w kierunku dużych kół zawieszonych na drzewach. Naprawdę duża sztuka. Nie mogło się obyć oczywiście bez pokazu sztuki kawaleryjskiej z lancami. Na koniec wszyscy wspólnie przemaszerowali konno szlakiem przez Gulczewo.
Uczestniczyłem w organizacji pierwszych rajdów i obserwowałem tę inicjatywę od początku. Teraz przejął to ktoś inny i nieco zmienił formułę. Bardzo mnie to cieszy, że tak to się rozwinęło. Niewątpliwie zamysł Profesora jest realizowany. Środowiska koniarzy mają swoją imprezę, mają gdzie się spotkać, pokazać swoje możliwości, podzielić sukcesami czy troskami. Przyjechali nawet konni z Kobyłki, którzy muszą pokonać kilkadziesiąt kilometrów, żeby do nas dojechać. Z Niegowa też mają niewiele bliżej, a jednak zawsze są, również większość miłośników koni z naszych najbliższych okolic. Sam Profesor z pewnością był z nami. Nie tylko na zdjęciach, na wystawie fotograficznej zorganizowanej przez wyszkowską bibliotekę, które naprawdę warto było obejrzeć.
Marek Głowacki
„Wyszkowiak” nr 22 z 28 maja 2013 r.
Napisz komentarz
- Komentarze naruszające netykietę nie będą publikowane.
- Komentarze promujące własne np. strony, produkty itp. nie będą publikowane.
- Za treść komentarza odpowiada jego autor.
- Regulamin komentowania w serwisie wyszkowiak.pl