Kawaleryjskie pielgrzymowanie
„Trzeba mieć nie lada fantazję i odwagę, żeby zbudzić ducha ułana zza świata – wyszkowski poeta Mieczysław Joniuk***
Zbliża się czas największych pielgrzymek do Cudownego Obrazu Matki Bożej Jasnogórskiej. Od setek lat Polacy, choć nie tylko, zmierzają do Częstochowy, aby pokłonić się Czarnej Madonnie. Warszawska, najbardziej znana pielgrzymka, organizowana była już nieprzerwanie ponad 300 razy i wyszkowianie często do niej dołączali, od ok. 25 lat biorą jednak najczęściej udział w pielgrzymce łomżyńskiej.
Pielgrzymki na Jasną Górę to prawdziwy fenomen polskiego życia religijnego. Co roku z różnych zakątków naszej ojczyzny wyruszają pątnicy przemierzając niejednokrotnie kilkaset kilometrów i w dniach najważniejszych odpustów maryjnych do Częstochowy dociera nawet ok. pół miliona osób. Jasna Góra pod względem ilości pielgrzymów wyprzedza nawet Lourdes i Fatimę. O ile jednak pielgrzymki piesze są dość znane, mają swoją bogatą literaturę i są opisane na licznych świetnie opracowanych stronach internetowych, to mało kto wie, że od roku 2000 organizowana jest również pielgrzymka kawaleryjska do Hetmanki Oręża Polskiego. Rusza ona co roku z Zarąb Kościelnych (miejscowość koło Ostrowi Mazowieckiej) i w jej organizacji mają duży udział osoby z Wyszkowa lub osoby w Wyszkowie dobrze znane. Jednym z animatorów i jej dobrym duchem był nieżyjący już miłośnik koni, patriota i wybitny malarz profesor Ludwik Maciąg, w czasie II wojny światowej kawalerzysta w oddziale Armii Krajowej, walczący na Podlasiu, a wielokrotnym uczestnikiem pierwszy ułan Wyszkowa Jerzy Borkowski. Ludwik Maciąg wyruszył konno (miał wówczas 80 lat) na pierwszą pielgrzymkę kawaleryjską. W jej trakcie otrzymał informację o śmierci brata. Poleciał na pogrzeb do Anglii, wrócił i wjechał konno na Jasną Górę. Piszę o tym, żeby uświadomić wszystkim, jak wielkie było zaangażowanie wszystkich organizatorów. Początkowo musieli oni pokonać wiele przeszkód. Dotyczyły one zarówno pozyskania koni, rzędów kawaleryjskich, jednolitego umundurowania, jak i wyszkolenia oraz po prostu jeździeckiej zaprawy. Dzięki wsparciu dowództwa 15. Giżyckiej Brygady Zmechanizowanej im. Zawiszy Czarnego i zaangażowaniu całego mnóstwa miłośników koni i kawalerii, przeszkody organizacyjne zostały pokonane. Na kilka miesięcy przed pierwszym, jasnogórskim marszem kawalerzystów w rozkazie zostały określone zasady obowiązujące również dziś na pielgrzymce. Wzorują się one na dyscyplinie wojskowej wg regulaminów z okresu II Rzeczpospolitej. Obowiązuje podległość służbowa jak w wojsku, kawaleryjskie nazewnictwo stopni wojskowych (rotmistrz – kapitan, wachmistrz – sierżant, ułan – szeregowy). Wszyscy biorą codziennie udział we mszy świętej polowej i apelu jasnogórskim, a w trakcie marszu odmawiane są modlitwy i śpiewane pieśni religijne, a także wojskowe i patriotyczne. Ułani pokonują odległość ok. 400 km w dziewięć dni. Nocują pod namiotami, w stodołach, leśniczówkach. Marsz konny oddziału wzbudza olbrzymie zainteresowanie i sympatię. Możliwość spotkania kilkudziesięciu umundurowanych kawalerzystów to rzadki dziś widok. Dlatego często na postojach dochodzi do spotkań, rozmów, a także wspólnego śpiewania. Kawalerzyści z Zarąb Kościelnych występują w barwach 10. Pułku Ułanów Litewskich, natomiast wyszkowscy ułani nawiązują do tradycji 5. Pułku Ułanów Zasławskich. W tym roku w barwach wyszkowskich ułanów występował na pielgrzymce kawaleryjskiej Jerzy Borkowski oraz Paweł Piórkowski. Stawili się oni 26 czerwca na zgrupowanie w Zarębach Kościelnych, gdzie parafię objął kilkanaście lat temu ksiądz Andrzej Dmochowski, wielki miłośnik koni i kawalerii. Pierwszy dzień to czas na doszlifowanie spraw organizacyjnych. 27 czerwca rano ruszyła już 13 pielgrzymka kawalerzystów do Hetmanki Oręża Polskiego. Pierwszy ułan Wyszkowa – Jurek Borkowski uważa, że najważniejszą sprawą jest podtrzymanie tradycji przedwojennych – pielgrzymowanie w mundurze. Wymaga to wiele wysiłku i wyrzeczeń, ale zarówno budujące się na pielgrzymce poczucie wspólnoty, jak i życzliwość spotykanych osób powodują, że od 12 lat tradycja jest kontynuowana. Pielgrzymi – kawalerzyści pokonując codziennie kilkadziesiąt kilometrów w deszczu, słońcu, kurzu i niewygodzie cierpliwie zmierzali do Częstochowy, by siódmego lipca uroczyście ulicą Najświętszej Marii Panny wkroczyć na Jasną Górę. Ostatnim akordem pielgrzymki była msza święta i apel jasnogórski w Kaplicy Cudownego Obrazu.
Dzisiaj niektórzy patrzą na takie i podobne działania, zmierzające do przypomnienia i utrwalenia polskich tradycji z politowaniem. Konia zastąpił w pracach polowych traktor, natomiast w wojnie samochód pancerny. Po co komu koń i tradycje kawaleryjskie? Przy takim pytaniu można od razu zadać kolejne? Po co komu w ogóle tradycje? Oczywiście są i zawsze byli ludzie, dla których tradycja jest powodem w najlepszym wypadku śmiechu i żarcików, a często po prostu nieukrywanej pogardy. Dziś wielu znanych i popularnych dziennikarzy, aktorów, celebrytów, a nawet polityków, prezentuje taką postawę. Zgnilizna tego rodzaju nie funkcjonuje więc na jakimś marginesie. Jest samym jądrem „antykultury” prezentowanym powszechnie i z wielką radością w mediach. Tymczasem husaria, a później kawaleria, to były elitarne jednostki polskiego wojska, które wielokrotnie przeważały szalę zwycięstwa w walce na naszą stronę. Przykładowo w bitwie pod Kircholmem (okolice Rygi – dzisiejsza Łotwa) 4 tys. polskiej husarii rozgromiło ok. dziesięciotysięczną armię szwedzką, a w bitwie pod Komarowem Pierwsza Dywizja Jazdy pod dowództwem płk. Juliusza Rómmla rozgromiła słynną bolszewicką Konnarmię Budionnego. Wiele osób i środowisk dążących do wynarodowienia Polaków chciałoby, żebyśmy przestali być dumni ze swojej niezwykłej historii, żebyśmy nie pamiętali naszych zwycięstw i nie podtrzymywali naszych tradycji. Natomiast działania zarębskich i wyszkowskich kawalerzystów przypominają w ciekawy i niezwykły sposób wielu ludziom o prawdziwych polskich tradycjach. Trzeba mieć nie lada fantazję i odwagę, żeby zbudzić ducha ułana zza świata ….
Marek Głowacki
„Wyszkowiak” nr 28 z 10 lipca 2012 r.
Dzisiaj niektórzy patrzą na takie i podobne działania, zmierzające do przypomnienia i utrwalenia polskich tradycji z politowaniem. Konia zastąpił w pracach polowych traktor, natomiast w wojnie samochód pancerny. Po co komu koń i tradycje kawaleryjskie? Przy takim pytaniu można od razu zadać kolejne? Po co komu w ogóle tradycje? Oczywiście są i zawsze byli ludzie, dla których tradycja jest powodem w najlepszym wypadku śmiechu i żarcików, a często po prostu nieukrywanej pogardy. Dziś wielu znanych i popularnych dziennikarzy, aktorów, celebrytów, a nawet polityków, prezentuje taką postawę. Zgnilizna tego rodzaju nie funkcjonuje więc na jakimś marginesie. Jest samym jądrem „antykultury” prezentowanym powszechnie i z wielką radością w mediach. Tymczasem husaria, a później kawaleria, to były elitarne jednostki polskiego wojska, które wielokrotnie przeważały szalę zwycięstwa w walce na naszą stronę. Przykładowo w bitwie pod Kircholmem (okolice Rygi – dzisiejsza Łotwa) 4 tys. polskiej husarii rozgromiło ok. dziesięciotysięczną armię szwedzką, a w bitwie pod Komarowem Pierwsza Dywizja Jazdy pod dowództwem płk. Juliusza Rómmla rozgromiła słynną bolszewicką Konnarmię Budionnego. Wiele osób i środowisk dążących do wynarodowienia Polaków chciałoby, żebyśmy przestali być dumni ze swojej niezwykłej historii, żebyśmy nie pamiętali naszych zwycięstw i nie podtrzymywali naszych tradycji. Natomiast działania zarębskich i wyszkowskich kawalerzystów przypominają w ciekawy i niezwykły sposób wielu ludziom o prawdziwych polskich tradycjach. Trzeba mieć nie lada fantazję i odwagę, żeby zbudzić ducha ułana zza świata ….
Marek Głowacki
„Wyszkowiak” nr 28 z 10 lipca 2012 r.
Napisz komentarz
- Komentarze naruszające netykietę nie będą publikowane.
- Komentarze promujące własne np. strony, produkty itp. nie będą publikowane.
- Za treść komentarza odpowiada jego autor.
- Regulamin komentowania w serwisie wyszkowiak.pl