Menu górne

REKLAMA

  • Reklama
Dziś jest 19 kwietnia 2024 r., imieniny Adolfa, Leona



Leczyć się czy nie leczyć, oto pytanie

W ciągu pół roku koronawirus zabił w Polsce prawie 2 tysiące osób, jeśli wierzyć oczywiście statystkom rządowym, które z różnych przyczyn mogą być podkręcane i przekręcane, ale niech tam.
Przyjmijmy, że to prawda. Zaledwie w ciągu tygodnia tylu Polaków umiera z powodu nowotworów. I co? I nic? Medialna nagonka nie nagłaśnia innych przypadków zgonów (od lutego do lipca wg danych z rejestru stanu cywilnego na dzień 8 sierpnia było ich 205 728), nie ma na to politycznego zamówienia. Jeszcze wyborcy przypomnieliby sobie, że żyjemy w kraju z kiepską opieką zdrowotną, a odpowiada za nią głównie rząd i rządzący straciliby poparcie, wśród coraz bardziej starzejącego się i, co za tym idzie, schorowanego społeczeństwa. Co prawda wybory dopiero za 3 lata, a pamięć ludzka jest krótka, ale co jakiś czas przypominanie o tym nie byłoby korzystne dla władzy.
Co do samej opieki lekarskiej i jej wpływu na nasze życie, jego długość to warto zauważyć, że mimo zmniejszenia ostatnio ze względu na tzw. pandemię liczby różnego rodzaju zabiegów, przyjęć na leczenie, ograniczenia pracy ośrodków zdrowia głównie do tzw. teleporad, itd., liczba zgonów w stosunku do zeszłego roku (okres luty-lipiec) wzrosła raptem o niecałe 500, a w stosunku do 2018 r. wręcz spadła o kilka tysięcy (3 723). Dlaczego? Odpowiedź jest bardzo prosta. Zmniejszyła się chociażby liczba błędów i pomyłek, które niestety są nieodzowną częścią każdego ludzkiego działania, w tym lekarzy. Jak pokazują dane statystyczne i oparte na nich raporty, np. w USA są one trzecią przyczyną zgonów. Niektórzy badacze twierdzą, że nawet drugą, tylko nie każdemu zmarłemu robi się sekcję zwłok, czy dokładną analizę przyczyn śmierci. Nie wydaje mi się, żeby Polska miałaby się wyróżniać in plus w tej kwestii. Chwilowo więc w danych statystycznych powinniśmy widzieć wzrost średniej długości życia i raczej dalszy spadek śmiertelności, co potwierdzi tylko to, że błędy lekarskie wpływają istotnie na średnią długość życia populacji.
Na potwierdzenie powyższej opinii, zauważę jeszcze, że publikowane w renomowanych pismach naukowych badania statystyk zgonów podczas strajków lekarzy i innego personelu medycznego od roku 1973 w Chorwacji, Danii, Hiszpanii, Izraelu, w stanie Kalifornia w USA (Los Angeles), Kenii, Kolumbii (Bogota), wyraźnie pokazują, że nie następuje wtedy wzrost śmiertelności, a wręcz zauważalny jest jej spadek. Nawet o 50 %! Oczywiście nie zmienia to faktu, że ograniczenie dostępu do leczenia dla niektórych osób przyczyni się jednak do skrócenia im życia, ale nie tyczy się to na szczęście większej części populacji. Większość na tym, o paradoksie (sic!) może skorzystać.
Wnioski, które się nasuwają są bardzo ważne. Mianowicie, system opieki zdrowotnej nie spełnia do końca swojej roli pomagania ludziom w potrzebie. Składa się na to wiele przyczyn. Począwszy od tego, że obowiązkowe ubezpieczenia od odpowiedzialności cywilnej lekarzy przyczyniają się do zwiększenia ryzykownych działań poprzez procedury medyczne, które nie zawsze zdają egzamin, aż po zachowania samych pacjentów, którzy chcą, żeby lekarze przepisywali im leki czasem z byle powodu, a praktycznie każdy lek może wywołać działania niepożądane.
Trzeba to napisać wprost, prywatyzacja służby zdrowia podniosłaby poziom opieki lekarskiej. Kiedy pieniądze szłyby za pacjentem i bezpośrednio od niego (np. taki bon medyczny) wpływały do lecznicy, zarządzającym ośrodkami leczniczymi zależałoby na tym, aby przyciągnąć do siebie jak najwięcej klientów. Pacjent w końcu to też klient, klient lekarza, pielęgniarki, farmaceuty. Zadowolony, bo wyleczony pacjent byłby dla nich najlepszą reklamą. Wzrost liczby zgonów wśród klientów ośrodka zdrowia lub niezadowolenie z leczenia od razu odbiłyby się szerokim, negatywnym echem wśród lokalnej społeczności. Kto chciałby wtedy tam się leczyć? Przy okazji, ile to prywatnych instytucji rankingowych powstałoby, żeby wydawać opinie, przedstawiać rankingi najlepszych ośrodków zdrowia. Cała służba zdrowia powinna całkowicie podlegać mechanizmom rynkowym, które wymogłyby polepszenie jakości obsługi pacjentów.
Oczywiście, że byłyby ośrodki lepsze i gorsze, zapewne te pierwsze byłyby droższe, ale tak jak nie każdego stać na posiadanie luksusowego samochodu, czy dużego domu, tak nie każdego będzie stać na opiekę medyczną na najwyższym poziomie. Tym bardziej, jeśli będzie ona głównie państwowa, to nawet z tego powodu nie będzie ona dostępna, tak jak to było w Polsce za komuny. Bogaci leczyli poważniejsze choroby za granicą, bo tam była lepsza opieka i rokowania na wyleczenie były znacznie wyższe. Dzięki bogatszym klientom lepsze lecznice mogłyby prowadzić badania nad nowoczesnymi sposobami leczenia, bo dysponowałyby odpowiednimi funduszami. Te nowe metody szybciej mogłyby być wdrażane w życie, także w tańszych ośrodkach.
Singapur stawiany często pod względem opieki medycznej za wzór do naśladowania charakteryzuje się średnią długością życia o 5 lat wyższą niż w Polsce. Gdyby wprowadzić tam pełny wolny rynek i zlikwidować nawet ten szczątkowy przymus ubezpieczeń zdrowotnych, to jeszcze bardziej poprawiłoby to singapurski system opieki zdrowotnej, zresztą nie tylko ten.
A swoją drogą leczenie leczeniem, ale profilaktyka zdrowotna, od której dużo zależy, w obecnym systemie też kuleje. Jeśli wiemy, że mamy ubezpieczenie zdrowotne, które jako tako, ale zapewnia nam jakiś tam poziom leczenia, to mamy też mniejszą skłonność do dbania o swój stan zdrowia, bo wiemy, że ten jakiś poziom leczenia będziemy mieli zapewniony, gdy zachorujemy. Jeśli ubezpieczenia byłyby nieobowiązkowe, to ci którzy by ich nie wykupywali z pewnością bardziej by o siebie dbali.
Internauta

Napisz komentarz

Projekt witryny

Wykonanie: INFOSTRONY - Adam Podemski, e-mail: adam.podemski@infostrony.pl , Poczta