Menu górne

REKLAMA

  • Reklama
Dziś jest 11 listopada 2024 r., imieniny Macieja, Marcina



Chcesz pokoju, gotuj się do wojny

Przed referendum unijnym, a więc już około 10 lat temu podczas jednej z licznych dyskusji spytałem kolegę z pracy, młodego inżyniera ze Szczecina, czy nie boi się, że jego miasto wróci do Niemiec i przestanie być polskie? Najspokojniej w świecie, rzucając przy tym jedno mocne słowo odpowiedział – A co mi to przeszkadza, nich przychodzą, k…, przynajmniej będzie porządek i będą dobrze rządzić.
Niedawno portal Interia.pl zrobił ankietę pytając Polaków o to, czy powinniśmy jako kraj wspierać Ukraińców w przypadku ataku Rosji na ich ojczyznę. Przeważająca część ankietowanych uważa, że nie, ponieważ to rola Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych. Nie nasza. My nie jesteśmy podmiotem, tylko przedmiotem polityki w wyobrażeniu większości Polaków. Zarówno ruska, jak i niemiecka agentura pracują intensywnie nad tym, żeby Polacy przestali być narodem dumnym, żeby zapomnieli o czasach świetności i wielkich historycznych zwycięstwach. Mamy być takimi kundelkami z podwiniętym ogonem. Mamy się wstydzić za naszą historię, rzekome winy w stosunku do wszystkich, kochać Rosjan i żywić się ochłapami, które rzuci nam pani Angela Merkel. I broń cię Panie Boże, nie myśleć o niepodległości. To pojęcie już nieaktualne w dzisiejszym świecie. Myśleć raczej o ciepłej wodzie w kranie i najbliższym urlopie, nie wybiegać zbyt daleko w przyszłość. Liczy się tylko „tu i teraz”. Kiedy Lech Kaczyński, który był mężem stanu przewidującym przyszłość, zainicjował akcję ratowania Gruzji przed ruską agresją i wypowiedział te słynne słowa – „Dziś Gruzja, jutro Ukraina, państwa bałtyckie, a potem Polska”, to rozszalała się przeciw niemu potężna kampania nienawiści. Kundelki z podwiniętymi ogonami zaczęły ujadać. Zarówno dziennikarze, jak i politycy. Skołowany nadwiślański ludek z chęcią się dołączał. Na pierwszym miejscu oczywiście wyśmiewanie, że to takie „polskie”, a więc bezsensowne machanie szabelką. No i pukanie się w czoło wsparte „racjonalnym” argumentem – gdzie Polska, a gdzie Gruzja. Niedługo później Bronisław Komorowski, ówczesny marszałek sejmu, a więc druga osoba w państwie, cynicznie dowcipkował, że tylko „ślepy snajper” mógł nie trafić w auto prezydenta Kaczyńskiego po incydencie na granicy z Osetią, wspierając w tym ruską agresję, bezczelność i propagandę. Wspiera zresztą Wojskowe Służby Informacyjne, przesycone ruską agenturą od bardzo dawna, również jako prezydent, także mamy konsekwentny kundlizm na szczytach władzy III RP. Przypominam, że agresja na Gruzję była w roku 2008, a więc sześć lat temu. Dla Lecha Kaczyńskiego było wówczas oczywiste to, że Putin chce wrócić na stare, sowieckie, a wcześniej rosyjskie, imperialne pozycje. Przecież, jak to mówi z lubością wielu Rosjan, „kurica nie ptica, Polsza nie zagranica” (kura to nie ptak, Polska to nie zagranica). Rząd Donalda Tuska i cała Platforma Obywatelska, wspierany przez PSL i SLD rozpoczął wówczas „politykę miłości” w stosunku do Rosji i Putina, czyli politykę udawania, że „zimny czekista” jest fajnym facetem i jedynie fobie Kaczyńskich były przeszkodą do ułożenia sobie dobrych stosunków z naszym wschodnim sąsiadem. Świetną okazją do zintensyfikowania polityki miłości była niewyjaśniona do dziś katastrofa albo raczej zamach pod Smoleńskiem. Wówczas Tusk czule obejmował się z Putinem, Ruscy zadbali, żeby Jarosław Kaczyński przypadkiem nie przyjechał na smoleńskie lotnisko przed „płemiełem”, a GazWyb uznała to za dobry moment, żeby uruchomić różnych pożytecznych idiotów w rodzaju Olbrychskiego, czy Wajdy i głosić potęgę rosyjskiej kultury i konieczność porozumienia i pojednania. Tymczasem „zimny czekista” nie zasypiał przez minione sześć lat gruszek w popiele. Atak na Gruzję pokazał z jednej strony słabość Zachodu, ale z drugiej liczne słabości ruskiej armii (m.in. systemy dowodzenia i logistyka). Putin zwiększył wówczas wydatki na wojsko do 3,5 proc. PKB (u nas jest cały czas 1,95 proc.), utrzymując ten poziom przez całe 6 lat i podjął działania w celu usunięcia ujawnionych zaniedbań w systemach dowodzenia i logistyce. Nasi natomiast specjaliści od haratania w gałę uśpili społeczeństwo hasełkami „ciepłej wody w kranie”, odeszli od tarczy antyrakietowej i budżet na armię wydają w większości na pensje dla licznych generałów bez wojska. Tak to jest, jak rządzą zwykłe, cyniczne gnojki. Zamiast pracować dla przyszłości kraju, pozyskują wsparcie, odwołując się do najprymitywniejszych ludzkich instynktów i rozkładają sprawy strategiczne. To współczesna, nowa formuła Targowicy.
Co powinniśmy robić dziś, żeby przygotować się potencjalnej ruskiej agresji? To zależy, kto ma to robić. Władza powinna wrócić do tarczy antyrakietowej i zwiększonej obecności Amerykanów w Polsce oraz podnieść wartość bojową polskiej armii. Oszustwo zarówno rządzących, jak i usłużnych, „zaprzyjaźnionych” mediów, że wszystko w tej mierze jest ok, nasza armia podlega planowej reorganizacji i nic nie trzeba zmieniać, to zwykłe bujdy dla przedszkolaków. Nie będę rozpisywał się w jaki sposób zwiększyć siłę armii zawodowej. To zbyt specjalistyczne rozważania. Łatwo można znaleźć do tego wskazówki zarówno w niedawnych numerach „Do Rzeczy”, „Wsieci”, „Gazecie Polskiej”, czy na przyzwoitych portalach internetowych. Dodatkowo powinna powstać w szybkim trybie obrona terytorialna kraju i powinniśmy podjąć działania podnoszące stan polskiego ducha narodowego, rozkładanego przez pseudoelity III RP – współczesną piątą kolumnę. To może robić każdy. I we wszystkich działaniach przyjąć prostą, podstawową zasadę – chcesz pokoju, gotuj się do wojny.

Marek Głowacki
„Wyszkowiak” nr 13 z 1 kwietnia 2014 r.

Napisz komentarz

Projekt witryny

Wykonanie: INFOSTRONY - Adam Podemski, e-mail: adam.podemski@infostrony.pl , Poczta