Menu górne

REKLAMA

  • Reklama
Dziś jest 03 maja 2024 r., imieniny Marii, Marioli



Dzieciństwo w cieniu choroby matki

(Zam: 13.03.2013 r., godz. 10.30)

Choroba psychiczna to nie tylko cierpienie osoby ją dotkniętej. Ona definiuje i w dużej mierze determinuje życie najbliższych. Zarówno dwudziestodwuletnia Iza, jak i dwudziestosiedmioletni Marcin (imiona zmienione) nie pamiętają zdrowych matek. W kolejnej części naszego minicyklu prezentujemy problem choroby psychicznej widziany z perspektywy dzieci osób na nią cierpiących.

Jaki wpływ na Pani życie ma choroba mamy, depresja?
- W dzieciństwie tego odczuwałam, teraz kiedy jestem dorosła ma to wpływ, czuję czasem jakby mnie ktoś placami wytykał. Nieraz nie potrafi się zachować przy ludziach, nieraz potrafi ich zaczepiać, pytać, czy jestem koło niej. Przepycha się, a później ja czy moje siostry słyszymy „o to ta, córka tej kobiety”. Unikam wspólnych wyjść, chyba, że jest taka potrzeba, to wtedy wychodzę.

Kiedy zaczęła Pani rozumieć, że z mamą jest co nie tak?
- Kiedy pierwszy raz musiała iść do szpitala, byłam wtedy w gimnazjum. Karetka przyjechała do Soterii i zabrała mamę. Wtedy zrozumiałam, że to jest poważna choroba. Gdy jeździliśmy z rodziną ją odwiedzić, odczuwaliśmy, że jest chora, trudno jej normalnie funkcjonować, musiała brać lekarstwa.

Z mamą rozmawialiście na temat tej choroby?
- Nie, ja raczej szukałam informacji w książkach, Internecie. Mama próbowała rozmawiać, ale ja nie chcę podejmować tego tematu. Nie mam takiej potrzeby.

Jako dziecko czuła się Pani opuszczona, zaniedbana przez matkę? Ludzie w depresji często nie mają siły podejmowania jakiejkolwiek aktywności.
- Były takie momenty, ale dziś rozumiem, że ona mnie kocha i ja kocham ją. Kiedyś tego nie rozumiałam. Złościłam się, bo czułam się, jakbym mamy nie obchodziła, jakbym w ogóle dla niej nie istniała. Nie interesowało jej, czy mam coś do jedzenia, czy nie. Kiedy wracałam ze szkoły nie pytała, jak minął mi dzień, nie czekała obiadem. Albo leżała na łóżku, albo się nie odzywała. Kiedy zadawałam jej pytanie, trzeba było odczekać, zanim do niej dotarło i odpowie. Trzeba dużo cierpliwości. Tak jest do dziś.

Czy ta choroba wymagała z Pani strony opieki nad mamą?
- O, tak, bardzo dużo. Kiedy mama ma depresję, trzeba zawsze przy niej być, bo nie wiadomo, co zrobi. W dzień i w nocy co godzinę, czy pół wstaje i waży się albo je. W nocy to przeszkadza, bo człowiek chciałby się wyspać. Mama nie potrafi siedzieć po ciemku, musi mieć zapalone światło. Trzeba przy niej być czasem całymi dniami. Potrafi wyjść nie wiadomo gdzie i może nie wrócić. Trzeba pilnować, sprawdzać, czy coś jadła. Czasem denerwowałam się, że rówieśnicy mogą gdzieś wyjść, a ja i siostry mamy taki duży obowiązek, opieki nad mamą. Teraz są telefony, więc łatwiej się kontaktować. Nadal trudno mi się pogodzić z chorobą mamy, że nas to musiało spotkać, ale świat nie jest piękny, a wszyscy nie są zdrowi.

W przypadku depresji pojawiają się myśli samobójcze. Czy u Pani mamy jest ten problem?
- Tak, nadal. Kiedy ma depresję to ma takie myśli, dzwoni nieraz do babci, żali się jej, że prześladuje ją policja, że się powiesi.

A jak się odnajduje w tej sytuacji ojciec?
- Bardzo dobrze, podziwiam go, zastanawiam się, jak on to robi, że to tak cierpliwie znosi.

Mama bywała agresywna?
- Zdarzało się. Na przykład kiedy jedliśmy wyrwała nam jedzenie, bo chciała je dla siebie – jest bardzo otyła i lubi dużo jeść.

Ta choroba miała wpływ na Pani psychikę?
- Kiedy byłam młodsza, zdarzały się takie momenty, ale teraz już nie. Zastanawiałam się „dlaczego”, miałam obniżony nastrój.

Ja zachowywać się, Pani zdaniem, wobec osób chorych psychicznie?
- Przede wszystkim traktować ich normalnie, nie wytykać palcami, nie obrażać, to też są ludzie, tylko mają swój świat, są chorzy.

Rozmawiała
Justyna Pochmara
***

Pamięta Pan początki schizofrenii u swojej mamy?
- Mama jest chora od moich najmłodszych lat. Początków choroby raczej nie pamiętam, wiem że była zabierana do szpitala, ale kiedy byłem mały, nie rozumiałem tego, nie wiedziałem, o co chodzi. Do tego ojciec pracował za granicą, nie mieszkał z nami. Nie miałem fajnie jako dzieciak.

W którym momencie stał się Pan świadomym obserwatorem tego, co się dzieje z mamą?
- W wieku 13-14 lat uderzyło mnie, jak przyjechało pogotowie. Kiedy się zgłasza, że jakaś osoba jest agresywna, to przyjeżdża także policja. Zrobiło to na mnie wrażenie. Pierwsze, co pamiętam, to to, że się matki bałem. Zdarzało się, że moi znajomi śmiali się ze mnie, choć ja i matka byliśmy Bogu ducha winni. Ona czasem zachowywała się wobec mnie tak, jakbym był dla niej obcy. Starałem sobie z tym radzić. Z czasem zacząłem rozumieć.
Kiedy choroba nawraca, objawia się na początku brakiem snu. Ja ten nawrót widzę po jej oczach, wiem że za jakiś czas będzie coś nie tak. Kiedyś nie dawało się z nią wytrzymać, z bólem serca trzeba było dzwonić na pogotowie, żeby ją zabrali.

Co to znaczy, że nie dało się wytrzymać?
- Opowiadała niestworzone historie, czepiała się mnie, ojca o Bóg wie co. Zaczepiała, wydzwaniała do obcych ludzi.

Opieka nad mamą była na Pańskich barkach?
- Tak, ale nie był to dla mnie jakiś większy problem, to w końcu moja matka.

Jej choroba wpłynęła na Pana kondycję psychiczną?
- Trochę tak. Częste wzywania pogotowia, pobyty w szpitalu. Może to dziwnie zabrzmi, ale niektóre rzeczy wpłynęły może i na dobre. Usamodzielniłem się i wyrosłem z głupoty. Kiedy byłem młodszy, nie raz przepłakiwałem noce i zadałem sobie pytanie „dlaczego ja”.

Czy miał Pan kogoś, kto Pana wspierał w trudniejszych momentach?
- Raczej nie. Z ojcem nigdy szczerze nie rozmawiałem, tak od serca. Może z dziewczynami, z którymi się spotykałem. Było ciężko, czasem bardzo.

Czy kiedy Pana mama czuje się lepiej, to potrafi zrozumieć, że Pan czasem tez cierpi? Czy rozmawiacie na temat tej choroby?
- Rozmawialiśmy kilka razy, ale ja zbytnio nie chcę tego wspominać, choć muszę przyznać, że parę razy czasem nerwowo nie wytrzymywałem i coś jej wypomniałem. Czasem mama mnie przepraszała, ale przecież to nie jej wina.

Pobyt w Soterii wpłynął na stan mamy?
- Tak, ogólnie pomoc opieki społecznej była dużym wsparciem. Kiedy chodziłem do szkoły, a Soteria jeszcze nie istniała, przychodziła do nas pielęgniarka z opieki społecznej. Dużo z mamą przebywała, rozmawiała, pomagała. Ja też się z nią trochę zaprzyjaźniłem. Zdarza się, że mama czasem do Soterii nie chce iść, mówi, że jej się nie chce, ale pobyt tam jej pomaga.

Biorąc pod uwagę doświadczenie choroby swojej mamy, uważa Pan, że nastawienie do chorych psychicznie na przestrzeni lat zmieniło się na lepsze?
- Myślę, że nie. Do tej pory często słyszę takie określenia jak „czubek”, co mnie bardzo denerwuje, ale ludzie tego nie rozumieją albo nie chcą rozumieć.

Czy obawiał się Pan kiedykolwiek, że sam zachoruje?
- Miałem taką myśl kilka lat temu. Spotykałem się dziewczyną już około dwóch lat i ona mnie któregoś dnia zapytała, czy ta choroba nie jest genetyczna. Przeczytałem gdzieś, że w jakimś stopniu jest. Wtedy się bałem, ale to był krótki okres.

Opiekuje się Pan mamą, ma Pan pewne zobowązanie stałe. Jak to się ma do Pana życia, marzeń, planów?
- Na pewno nie zrezygnuję z opieki i nie wyprę się własnej matki, pomimo że trochę się nacierpiałem. Nie zostawię jej sobie samej, choćby nie wiem co się w moim życiu działo. Nie traktuję tego jako poświęcenia, dla mnie to jest normalne.

Rozmawiała
Justyna Pochmara

Komentarze

Dodane przez Wanda, w dniu 20.03.2013 r., godz. 19.13
Niezmiennie bardzo zajmujące artykuły. Przyznam, że gazetę od tej pozycji zaczynam czytać. I można by pomyśleć, że niewiele już jest nas w stanie poruszyć, a tu kolejny raz historia przedstawiona przez panią Justynę wyciska z moich niemłodych już oczu łzy. Są to pozytywne emocje, związane ze wspaniałą postawą dwojga młodych ludzi. Każda matka byłaby dumna z takich pociech, Wy dla swoich jesteście całym światem, wiem to. Serdeczne Bóg zapłać.
Dodane przez Zdzich, w dniu 20.03.2013 r., godz. 19.37
Pani Wando, obserwuję, że co tydzień Pani pierwsza wpisuje post pod tymi wywiadami... Ja tylko dopowiem, ze wielu facetów również z zaciekawieniem je czyta. Szkoda tych wszystkich ludzi, i nie chodzi o to żebym się tu teraz nad nimi użalał, ale przede wszystkim dlatego, że nasze władze i państwowe i samorządowe odstawiły ich problemy na bok. No jest wspaniała soteria, ale o chronioną pracę nikt już dla nich nie zadba.
Dodane przez Zen, w dniu 20.03.2013 r., godz. 20.12
Zen też czyta wszystkie poruszające artykuły o podopiecznych "Soterii". Często zastanawiam się jak mógłbym Wam pomóc? W bieżącym materiale budująca jest postawa dzieci. Słowa Marcina niech będą przykładem: "Na pewno nie zrezygnuję z opieki i nie wyprę się własnej matki, pomimo że trochę się nacierpiałem. Nie zostawię jej sobie samej, choćby nie wiem co się w moim życiu działo. Nie traktuję tego jako poświęcenia, dla mnie to jest normalne".
Dodane przez Jan4P, w dniu 20.03.2013 r., godz. 20.31
Tradycyjnie już i ja dokładam swoje trzy grosze. Powtórzę, że seria artykułów Pani Justyny to strzał w 10! Są bardzo potrzebne i wierzę, że nie jednemu pozwoliły na właściwe przyswojenie problemów opisywanych osób. Jak zwykle pozdrawiam całą społeczność "Soterii", cóż mogę więcej zrobić? Wspieram Was duchem
Dodane przez RóżaL, w dniu 20.03.2013 r., godz. 21.17
O wiele skuteczniej do mnie przemówiła ta seria wywiadów z osobami zmagającymi się z tymi wszystkimi problemami niż niejedna tzw. "społeczna kampania". Pani Justynie we współpracy z Soterią udało się dotrzeć z tematem o wiele bardziej skutecznie. Tak trzeba, macie również moje wsparcie, czytam z zainteresowaniem wszystkie odcinki. Pozdrawiam.
Dodane przez Asia, w dniu 21.03.2013 r., godz. 11.41
Zauważcie Państwo, że chociaż w jednej z opisanych sytuacji, małżeństwo rodziców Izy nie jest w rozsypce. Tak trzymać. Rodzina w Waszym przypadku jest najlepszym dla mamy lekarstwem.
Za Zen powtarzam.
Dodane przez Edyta, w dniu 21.03.2013 r., godz. 14.04
Naprawdę budujące słowa Marcina na końcu wywiadu.
Dodane przez Bożena, w dniu 21.03.2013 r., godz. 15.48
Drodzy Izo i Marcinie, na pewno nie możecie sie poddawać, wszsz stosunek do rzeczywistości wydaje się być właściwy. Dobrze, że udało się wam to przejść bez większych życiowych zakrętów i dramatów. Dziś jesteście dojrzałymi ludzmi i wiem, że sami stworzycie kochające się i tolerancyjne rodziny. Na koniec zacytuje wspaniałe słowa Izy:"...Były takie momenty, ale dziś rozumiem, że ona mnie kocha i ja kocham ją. Kiedyś tego nie rozumiałam. Złościłam się, bo czułam się, jakbym mamy nie obchodziła, jakbym w ogóle dla niej nie istniała."
Dodane przez Iza, w dniu 21.03.2013 r., godz. 20.17
Wiem doskonale, jak to jest wstydzić się za swoich rodziców. Sama w pewnym momencie miałam problem z nadużywającym alkoholu Ojcem. Nie żyje już od ładnych paru lat. Wciąż pamiętam przykre momenty kiedy np. zdarzyło mu się w biały dzień stracić kontrolę i usnąć pod drzewkiem u sąsiada na trawniku, a ja z koleżankami wracałam właśnie ze szkoły. Chciałam się zapaść pod ziemię. Z mamą zaciągnęliśmy go do domu i pomimo ze wciąż był jeszcze mocno wstawiony, to jednak dotarło do niego w jakiej sytuacji się znalazł i w jakiej postawił nas, a mnie przede wszystkim. Bardzo się później tego wstydził, widziałam jak cierpiał z tego powodu. Nigdy więcej się to nie powtórzyło. Nadal zdarzało mu się wypić, ale robił to już na zupełnie innym poziomie. Wiedziałam, że zrobił coś dla mnie i byłam dumna. Wybaczyłam mu. Zrozumiałam, że również moje zachowanie przy koleżankach było bardzo niedojrzałe, udałam wtedy, że nic mnie z tym człowiekiem nie łączy, mój wstyd był silniejszy. Nigdy potem nie przeszłam obojętnie obok człowieka znajdującego się w podobnej sytuacji. Zawsze staram się sprawdzić czy nie potrzebna jest pomoc. Bardzo mi go brakuje.
Dodane przez Maria, w dniu 21.03.2013 r., godz. 21.40
Mili Państwo, z zaciekawieniem czytam wszystkie zamieszczone tu wywiady przeprowadzone przez naszą Panią Justynę. Z niemniejszą uwagą śledzę wszystkie Wasze komentarze i w związku z tym, chciałabym wyznać Wam swoje wielkie uznanie. Wszystkie wpisy wyrażają wsparcie opisywanym osobom, są pełne ciepła i zrozumienia. Dziękuję Wam za to z całego serca, również za to, że nie wcielaliście się w nieomylnych lekarzy, nie stawialiście diagnoz, nie sądziliście. Jesteście wspaniałymi ludźmi, na których, jak myślę, podopieczni "Soterii" (kawałka nieba tu na ziemi), mogliby polegać. Niech Wam wszystkim Bóg wynagrodzi za dobre słowo wypowiedziane w tak ważnych chwilach, bądźcie zdrowi. Pani Izo, opowiedziana przez panią historia doskonale wpisująca się w tematykę cyklu, bardzo mnie wzruszyła. Również ona wiele mówi o tym jak pozytywne potrafią kształtować się więzi pomimo wielu życiowych problemów. Jeszcze raz Bóg Wam wszystkim zapłać
Dodane przez Jan4P, w dniu 22.03.2013 r., godz. 08.55
Pani Mario, pod poprzednim artykułem z tego cyklu pisałem że: "Dobre rzeczy zawsze mają u nas wsparcie." Pozdrawiam wszystkich serdecznie.
Dodane przez Wlad, w dniu 22.03.2013 r., godz. 14.50
Izie z wywiadu być może brakuje jeszcze trochę czasu do całkowitego przełomu. Nadal wstydzi się wyjść z matką do miasta. Do wszystkiego potrzeba jednak czasu.
Dodane przez Pipi, w dniu 23.03.2013 r., godz. 14.16
Cóż mogę dodać ponadto, że również się z wami solidaryzuję. Jest powiedzenie, że rodziców się nie wybiera, dlatego za swoją postawę i słowa o oddaniu, zasługujecie na wielki szacunek. To społeczeństwo w wielu podobnych przypadkach potrafi być okrutne, ale i to się zmienia. Mieć chorą osobę w rodzinie nie musi być związane ze wstydem. Nie może! Pozdrawiam
mój wywiad
Dodane przez :marcin:, w dniu 23.03.2013 r., godz. 20.11
szkoda ze dostałem tak mało czasu,i pierwszy raz byłem w takiej sytuacji:)chciałbym powiedziec o wiele wiecej...trudno
Dodane przez Kolo, w dniu 23.03.2013 r., godz. 22.31
Hej Marcinie, inni mogą się od Was uczyć. Dałeś radę i wiem, że w Twoim własnym życiu też tak będzie. Trzymajcie się.
Dodane przez Golem, w dniu 24.03.2013 r., godz. 08.42
Marcinie, to co powiedziałeś, to jak mówi Pipi, już zasługuje na uznanie. Ja też nie wyobrażam sobie, żebym mógł inaczej postąpić w stosunku do swoich rodziców. W końcu tyle im zawdzięczam, wszystko właściwie. W mojej wielopokoleniowej rodzinie nie rozważa się nawet oddania ich na starość do zakładu opieki społecznej, tzw przytułka czy domu starców. Pozdrawiam
mój wywiad
Dodane przez marcin, w dniu 24.03.2013 r., godz. 16.22
uznanie?oddanie na starosc?te słowa w moim słowniku nie istnieją,przeciez tu chodzi o moją mame,która kocham,z którą jestem związany jak z nikim innym...
Dodane przez Jacek, w dniu 24.03.2013 r., godz. 17.36
Oby więcej takich młodych ldzi. Może nie zdajesz sobie sprawy jak dużym problemem są dziś relacje młodych ludzi z rodzicami. Wszystko im dziś przeszkadza, jak nie wstyd, to obciach itp. Ale i tak na koniec wszystko sprowadza się do "mamo daj..."
Dodane przez Ken, w dniu 24.03.2013 r., godz. 20.04
A mama daje, nawet kiedy nie ma.

Napisz komentarz

Projekt witryny

Wykonanie: INFOSTRONY - Adam Podemski, e-mail: adam.podemski@infostrony.pl , Poczta