Menu górne

REKLAMA

  • Reklama
Dziś jest 03 maja 2024 r., imieniny Marii, Marioli



Czasem się staram, żeby było bardziej normalnie

(Zam: 07.03.2013 r., godz. 10.30)

Lubimy spotykać się ze znajomymi, zwierzać się im, plotkować, czy wspólnie bawić. Dla dwudziestodziewięcioletniego Michała (imię zmienione) świat znajomych nie istnieje, od najmłodszych lat był zamknięty w sobie, nie potrafił nawiązywać kontaktów. Chce mieć kogoś bliskiego, ale coś silniejszego w nim tkwi. Jego zaburzenie osobowości skazuje go na samotność. Dziś część życia spędza w Środowiskowym Domu Samopomocy „Soteria”. Mieszka z matką – pani Iwona (imię zmienione) wie, że ona i syn są na siebie skazani. Poniżej prezentujemy dwa punkty widzenia – chłopaka dotkniętego chorobą i jego matki.

Jak Pan opisałby swoje życie?
- Ogólnie nie radziłem sobie z rówieśnikami. Siedzę dużo w domu, nie radzę sobie z tym, że jestem sam. Jak nie biorę leków, to dostaję psychoz.

Co to znaczy, że Pan nie radził sobie z rówieśnikami?
- Czułem się wycofany wśród ludzi, jeszcze bardziej samotny z nimi niż w domu.

Nie starał się Pan nawiązać relacji z kolegami?
- Próbowałem. Buzowałem się muzyką, to mi pomagało, ale z drugiej strony zaostrzyło chorobę.

Jakiej muzyki Pan słuchał?
- Ciężkiej, elektronicznej i rockowej. Dzięki niej miałem w sobie więcej agresji, mniej się wycofywałem. Zacząłem się odzywać, wcześniej w ogóle tego nie robiłem.

Miał Pan w szkole kiedykolwiek bliższych kolegów, przyjaciół?
- W ogóle. Miałem znajomych w rockowym środowisku. Próbowałem się do nich otworzyć, ale po pewnym czasie czułem się nieakceptowany. Miałem próbę samobójczą w wieku szesnastu lat. Wtedy się załamałem. Wszystko mnie przerosło.

To poczucie nieakceptowania przez otoczenie, samotności doprowadziło do tej próby?
- Tak. Wtedy miałem długo depresję. Siedziałem sam, do szkoły nie chciałem chodzić. Mama była bardzo natarczywa, jak jej trochę na złość robiłem i jeszcze bardziej nie chciałem chodzić do szkoły.

To było silniejsze od Pana, że Pan nie potrafił się otworzyć na innych?
- Tak, to nie było tak, że nie chciałem się otworzyć, chciałem, ale miałem w sobie takie uczucia, taki kamień w sobie, że nie potrafiłem.

Nigdy Pan tego w sobie nie zwalczył?
- Później tak, ale choroba zaostrzyła się przez tę muzykę.

Przestał Pan jej słuchać?
- Nadal słucham, bo czymś muszę się zająć. Wiem, że na mnie wpływa źle, jestem przez nią rozdrażniony, ale nie mam innych zainteresowań. Czasem próbuję słuchać czegoś innego, ale na takiej zasadzie, żeby od ciężkiej muzyki odpocząć. Często bywało, że cały dzień słuchałem.

Miał Pan problemy z nauką?
- Byłem w technikum, nie chodziłem do szkoły przez konflikty z mamą. Po pewnym czasie przeniosłem się do Warszawy do ośrodka socjoterapii, miałem zaległości, ale przeszedłem klasy bez większego problemu.

W którym momencie Pan, Pana mama, uznaliście, że to, co się z Panem dzieje to choroba, że trzeba pójść do specjalisty?
- Jeszcze przed próbą samobójczą chodziłem do psychologa, mama mnie zapisała, bo chciała koniecznie, żebym się uczył. Po próbie samobójczej miałem kontakt z lekarzami, dawali mi leki, ale brałem je jak witaminy, nie czułem działania. Dopiero po kilku latach, gdy dostałem psychozy, neuroleptyki na mnie podziałały – zwalczyły psychozy, czułem się trochę lepiej.

Środowisko rówieśnicze zawsze wyczuwa kogoś, kto jest inny. Czy dawali Panu jakoś to odczuć?
- Wyśmiewali mnie często, to były drobnostki, nie byłem prześladowany, ale te drobnostki jeszcze bardziej potrafią zranić. Od urodzenia byłem ousiderem, zwłaszcza w miejscach publicznych, szkoła, przedszkole. Po prostu „spałem z otwartymi oczami”, nic nie pamiętam z tych okresów. Dopiero w czasie dojrzewania starałem się ze swoim nastawieniem walczyć, ale nie poradziłem sobie.

Skończył Pan szkołę, wkroczył Pan w dorosłe życie, które wiąże się z tym, że trzeba iść do pracy.
- Chodziłem do psychoterapeuty, który mobilizował mnie, abym normalnie żył, poszedł do pracy, ale w niej nie radziłem sobie, nie mam konkretnego zawodu. Albo prace były dla mnie za ciężkie, albo nie dogadywałem się ze współpracownikami. Dokuczali mi trochę, byłem słabszy od nich, a jak ktoś wyczuje słabość, to nie daje żyć. Dłużej niż półtora miesiąca nie udało mi się nigdzie pracować. Albo ja rezygnowałem, albo rezygnowali ze mnie.

A Pana związki, relacje z dziewczynami?
- Żeby mieć dziewczynę, trzeba stąpać twardo po ziemi, a ja nic nie robię. Nigdy nie udało mi się utrzymać związku na dłużej. Często zamykam się w sobie, we własnych fantazjach. Ten świat nie jest atrakcyjny dla innych. Byłem raz na dłużej w związku ze zdrową dziewczyną, która bardzo mnie zdominowała, to mi nie pasowało, wolałem być sam.

Nie ma Pan pragnień, żeby być z kimś?
- Pragnienia zawsze są, ale nie chcę powielać takich samych wzorców, problemów, jakie były w mojej rodzinie.

W dalszym ciągu czuje się Pan tak samotny, po latach terapii, brania leków?
- Czuję się dużo lepiej, zaakceptowałem to, jaki jestem, nie podoba mi się tylko moja mała aktywność.

To jak Pan spędza całe dnie?
- Poza słuchaniem muzyki, chodzę na siłownię, gram na gitarze.

Nie ma Pan zapału, żeby rozwijać swoje zainteresowania?
- Mam różne okresy. Gdy mam zapał, to mam dużo ambitnych planów. Po pewnym czasie, np. graniu na gitarze, zatrzymuję się w miejscu, tracę chęci i wtedy przez długi czas nic nie robię.

Miewa Pan jeszcze myśli samobójcze?
- Lubię swoje życie, więc tego nie zrobię. Czasem w gorszych chwilach wyobrażam sobie, że np. wbijam sobie nóż.

Przychodzenie do „Soterii” powinno być oderwaniem od tego siedzenia w domu.
- Dokładnie, znalazłem tu życzliwych, sympatycznych ludzi. Nie zawsze się ze wszystkimi dogaduję, ale czuję się tu dobrze. Poza tym, „Soteria” zastępuje mi pracę, jest codziennym obowiązkiem.

W których momentach musi Pan iść do szpitala?
- Kiedyś byłem dla terapii, teraz gdy pojawia się psychoza.

Czym ona się objawia?
- To głównie urojenia, czasem słyszę pseudogłosy – inaczej słyszę niż ktoś mówi. Wtedy przestaję się odzywać, jestem w swoim świecie. Urojenia się zaczynają, kiedy tracę kontrolę nad sobą. Ostatnio miałem tak, że wydawało mi się, że w telewizji robili mi terapię, słyszeli to co myślę.

Długo trwają te okresy zaostrzenia?
- Miałem psychozę po psychoterapii analitycznej, zdarzały się krótkie nawroty, ale jak się dowiedziałem niedawno, lek, który brałem nie działał z papierosami, a ja ich dużo palę. I miałem dwudniowe nawroty.

To choroba, z którą będzie Pan musiał żyć zawsze.
- Po części ją zaakceptowałem. Dokuczliwe są tylko objawy ubytkowe.

Jak Pan widzi swoją przyszłość?
- Czasem się staram, żeby było bardziej normalnie. Staram się nie słuchać tyle muzyki, nie pić tyle kawy, nie palić tyle, choć potrafię czasem czasami trzy paczki dziennie wypalić. Chciałbym normalnie żyć. Waham się, robić coś, czy nic. I tak raz w jedną stronę, raz w drugą. Lekarz mi powiedział, że gdy zostanę całkowicie sam, to może sobie dam radę. Chyba tak podświadomie przesypiam ten okres i czekam, aż zostanę sam. Nie wiem, czy to dobre, ale chyba nic innego mi nie pozostało.

Rozmawiała
Justyna Pochmara

***

Kiedy Pani zauważyła, że z synem coś jest nie tak?
- Chodziłam z nim dużo do psychologów i dziś mogę powiedzieć, że predyspozycje do tego miał już, jak był dzieckiem. Choroba zaczęła się w wieku dorastania, kiedy zaczął chodzić do technikum.

Co Pani obserwowała u syna?
- Nie chciał się uczyć, uciekał z domu, nikogo nie słuchał. Olewał sobie wszystko. W ósmej klasie, jak się przygotowywał do egzaminu, miał korepetycje u nauczycielki, która stwierdziła, że nie spotkała się jeszcze z dzieckiem, któremu by tak obojętne było, czy zda, czy nie. Jeszcze wtedy niewiele dało mi to do myślenia. Wiedziałam, że coś zaczyna się dziać, ale myślałam, że to wpływ kolegów. Pierwszą klasę technikum przeszedł bez problemu. Szkoła niewiele zrobiła – syna w szkole miesiąc nie było, a wychowawca nie dał mi znać. Matematyczka się wtedy tylko zainteresowała. Powiedziała, żebym przyszła na rozmowę. Syn chodził rano do szkoły, przychodziłam z pracy o godz. 16.00, był w domu. Na pytanie, czy chodzi do szkoły, mówił że tak. Jak mogłam go sprawdzić, jeśli chodziłam do pracy? Kiedy dowiedziałam się o jego problemach w szkole, poszłam do Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej, tam zaczęto z nim trochę pracować, ale nie wyłapano, że może być próba samobójcza. A miał ją – uratowałam go. Wziął pewnego dnia z domu butelkę wódki i chciał się z kolegami upić, mówił, że połknie tabletki. Nikt nie chciał z nim za bardzo pić. Wrócił do domu w nocy pod wpływem alkoholu, nie spałam, usłyszałam szelest jakichś papierków – syn wziął pierwszą serię tabletek, a drugą miał w szklance. Wezwałam karetkę. I później był intensywnie leczony. Na początku była depresja, a potem się nasiliło.

Syn mówi, że najchętniej siedziałby w domu. Dla Pani to duże obciążenie?
- Praktycznie trzeba koło niego chodzić jak przy małym dziecku, on nie lubi sprzątać, muszę prać. To jest obciążenie psychiczne, fizyczne, za wielkiej pomocy z niego nie mam. W siódmej klasie potrafił odmalować pokój, tak teraz boję się mu takie prace powierzać, bo wiem, że zacznie, ale nie skończy i będzie tak, że będę musiała to sama zrobić. Ja też za wiele sił już nie mam.

Są między wami konflikty?
- Bywały. Ja już też jestem nerwowa, przeszłam swoje, czasem człowiek powie coś, czego nie powinien. Syn był na „nie” – mówił, że ja wszystko źle robiłam, uważał, że matka chce mu krzywdę zrobić, wymawiał, że zmuszałam go do szkoły. Kiedyś próbował się na mnie rzucić, zadzwoniłam do „Soterii” i pracownicy z nim trochę pracowali. Od tamtej pory jest w miarę spokój.

Zanim przyszedł do „Soterii” to miał tylko z Panią kontakt?
- Odkąd skończył szkołę, to tylko ze mną. Kiedy jeszcze pracowałam to był mniejszy kontakt, od kiedy jestem na emeryturze, jesteśmy tylko we dwoje.

Tę agresję tłumaczyła Pani sobie chorobą syna?
- Na pewno, gdyby nie miał swoich problemów, to by się nie rzucił na mnie, bo jest w miarę inteligentny, ułożony, skromny. Tłumaczyłam sobie to chorobą, ale czasem pogodzić się z tym ciężko, bo u każdego to nie tylko choroba, ale też i charakter. Trudno te dwie sfery rozdzielić.

Pani teraz nie pracuje, jest z synem. Zastanawiam się, jak Pani to życie znosi, co Pani czuje.
- Ja się już poddałam. Byłam tak samo na lekach depresyjnych. Ułożyłam wszystkie sprawy z mężem, z którym się rozwiodłam – spłaciłam go, wyprowadził się. Nie musieliśmy razem mieszkać, wilkiem na siebie patrzeć. Później zaczęła się choroba syna, na początku go intensywnie leczyłam, był non stop u psychologów. Ostatnio zdiagnozowali u niego schizofrenię. Psycholog już wiele nie zrobi. Syn powinien być przynajmniej raz w tygodniu u psychoterapeuty, ale finansowo nie jestem w stanie tego udźwignąć. Psychoterapeutka, do której lubił chodzić, bierze 150 zł za godzinę.

Miała Pani taką chwilę, że szukała Pani przyczyn tej choroby w swoim zachowaniu, sposobie wychowywania?
- Tak. Ciężko pracowałam, bo byliśmy w dołku finansowym. Miałam inny zawód, ale byłam krawcową. Z pracy przychodziłam i zamiast się zająć dzieckiem siadałam do maszyny, bo pieniądze były potrzebne. Obwiniam się o to. Rozwód też nie wpłynął na syna dobrze. Był wrażliwym chłopcem od maleńkości.

Jesteście, Pani i syn skazani na siebie.
- Na pewno. Jest możliwość, żeby mieszkał sam. Jego ojciec po śmierci zostawił mieszkanie. Ale musiałabym do syna przychodzić, po nim posprzątać, wszystko za niego robić, to się mija z celem. Jest też kwestia finansowa, bo trochę bierzemy za wynajem, to też pomoc. Żeby syn nie palił papierosów, to może bez tego byśmy się utrzymali, ale łatwo policzyć, ile to wychodzi przy dwóch, trzech paczkach dziennie – około 600 zł.

Obawia się Pani o przyszłość syna?
- To naturalne, ale co mogę zrobić. Dopóki żyję, to wiadomo, że mu krzywda wielka nie będzie się działa.

Miała Pani kiedykolwiek nadzieję, że synowi uda się wyjść z tej choroby, funkcjonować normalnie?
- Jakiś czas temu, tak. Teraz raczej nie uważam, że wyjdzie z tego. Mówię czasem, że upaja się swoją chorobą – za dużo myśli. Gdyby mniej myślał, a zajął się czymś... To zdolny chłopak, rysował dużo. On w tej chwili nie może się skupić na niczym. No chyba, żeby trafił na jakąś dziewczynę, ale kto zechce chorego chłopaka, to musiałaby być mądra dziewczyna.

Wydaje się Pani mimo wszystko pogodną osobą.
- Muszę. Jak zacznę rozpaczać, użalać sama nad sobą, to co mi to pomoże.

Rozmawiała
Justyna Pochmara

Komentarze

Dodane przez Wanda, w dniu 07.03.2013 r., godz. 10.07
Najbardziej wzruszająca historia. Problem Tego młodego człowieka bardzo mnie poruszył. Jako matka myślałam, że wiem niemal wszystko o wychowywaniu dzieci, jednak po lekturze nabrałam do tej wiedzy więcej dystansu. Bogu dziękować, że Michał ma tak wspaniałą i oddaną Matkę. Będę trzymała kciuki żeby życie było dla Was łaskawe.
Dodane przez Bożena, w dniu 07.03.2013 r., godz. 14.36
Naprawdę świetna seria ciekawych artykułów. Również mnie bardzo poruszyła historia Michała. Widać, że z pomocą mamy i "Soterii" daje sobie chłopak radę. Nie mogę się pogodzić jednak, z tak dużą ilością wypalanych papierosów.
Dodane przez Daria, w dniu 07.03.2013 r., godz. 16.01
Wszystko to są choroby, które komplikują życie rodzinne. Jak się okazuje, nie wszyscy potrafią sprostać takim wyzwaniom. Czytaliśmy już, że żona odeszła, że mąż nie wytrzymał, a jednak matka wydaje się być przyjacielem najwierniejszym z wiernych . Zawsze wytrwa. Niech Bóg da Wam siłę. Pozdrawiam.
Dodane przez Zen, w dniu 07.03.2013 r., godz. 17.37
"- Wydaje się Pani mimo wszystko pogodną osobą. - Muszę. Jak zacznę rozpaczać, użalać sama nad sobą, to co mi to pomoże"... W tym chorym kraju niewielka jest POmoc państwa. W Wyszkowie macie Państwo to "szczęście", że funkcjonuje ośrodek SOTERIA. W innych podobnych mieścinkach niema nawet tego. Musicie być dzielni. Z tymi papierosami Bożena ma rację chłopie. Weź się w garść przynajmniej w tym temacie. Będziesz zdrowszy na ciele, na początek... Pozdrawiam
Dodane przez Pipi, w dniu 07.03.2013 r., godz. 19.19
Czytając ten wywiad dotarło do mnie, jak dziwne rzeczy mogą dziać się w głowie młodego, zdolnego i inteligentnego człowieka. Wcześniej nie miałam o tym zielonego pojęcia. Co do otaczającego świata kolegów, to wiem, że nawet dzieci w szkole podstawowej potrafią być okrutne dla swojego "innego" rówieśnika. Pan Michał udowodnił, że jeśli chce to jest w stanie np. ukończyć szkołę, nauczyć się gry na gitarze (czego nie jest w stanie uczynić wielu "zdrowych" ludzi). Mam wielką nadzieje, że nie raz jeszcze znajdzie w swoim życiu siłę, aby wznieść się na kolejne szczyty.
Ja też paliłem jak smok...
Dodane przez Adrian, w dniu 07.03.2013 r., godz. 21.16
Żal mi Twoich płuc człowieku. Postaraj się to ograniczyć naprawdę można, sam jestem tego przykładem. U mnie był czas, że dochodziło do 30 papierosów dziennie. Zdawało się, że przypalam jednego od drugiego... wyszło na to, że w końcu nic mnie bardziej nie stresowało od palenia, ale sięgałem po kolejnego. Jestem zdrowy na umyśle, a jak schizofrenik słyszałem głosy: "muszę zapalić, ale jestem wkurzony, muszę zapalić", i paliłem. Do momentu kiedy od nich zwymiotowałem. Wtedy dotarło do mnie, że dalej nie może tak być. Sama myśl o papierosie wywoływała we mnie mdłości. Odzwyczaiłem się momentalnie. Nie palę już dwa lata i nie mam chęci zaczynać od nowa. Podreperował się mój budżet i zdrowie. Trzymaj się!
Dodane przez Grześ, w dniu 07.03.2013 r., godz. 22.10
Jeden z ciekawszych artykułów jakie w ostatnim czasie czytałem. Coś innego. Bardzo dobry pomysł na ten Pani minicykl. Do Pipi dopowiem, że dzieci potrafią być okrutniejsze od dorosłych. A kiedy nie ma nad tym kontroli wychowawców może się to przerodzić w bardzo niebezpieczne sytuacje, z których wynikają "dorosłe" w swojej istocie konsekwencje.
Dodane przez Ewelina, w dniu 07.03.2013 r., godz. 23.17
(...Lekarz mi powiedział, że gdy zostanę całkowicie sam, to może sobie dam radę. Chyba tak podświadomie przesypiam ten okres i czekam, aż zostanę sam. Nie wiem, czy to dobre, ale chyba nic innego mi nie pozostało...), jak na lekarza to trochę nieodpowiedzialne, żeby mówić panu takie rzeczy. Posprzątać po sobie pan nie potrafi, a ten popycha pana w taką "samodzielność". Kiedy ci matki zabraknie ten sam lekarz każe cię zawinąć w kaftan i dopiero zobaczysz jaki jesteś samodzielny...
Dodane przez Róża, w dniu 07.03.2013 r., godz. 23.41
A dlaczego w Wyszkowie nie ma psychoterapeutów na NFZ ??? Kogo stać na płacenie po 150 zł za godzinę terapii?
Dodane przez TD, w dniu 08.03.2013 r., godz. 09.16
Ciekawe czy ta psychoterapeutka POsiada kasę fiskalną?
Dodane przez Golem, w dniu 08.03.2013 r., godz. 13.00
Odp. Ewelina. Masz rację, mówiąc, że kiedy zabraknie temu człowiekowi najbliższej osoby, jego los może być zupełnie inny od przewidywanego przez lekarza. Jest wyjście, żeby to sprawdzić. Wyprowadzić się do Warszawy np. i spróbować samodzielnego życia. Jeśli się uda, będzie to pełen sukces. Jeśli nie, zawsze będzie mógł wrócić do domu i Matki.
?
Dodane przez Marian, w dniu 08.03.2013 r., godz. 18.47
Ciekawym czy próbował pan wędkarstwa. Mógłby pan dobrać sobie odpowiednią technikę i sprzęt, siedzieć i patrzeć się w wodę. Z czasem może więcej dynamiki zacząłby pan w to wkładać i kupiłby sobie spining.
Dodane przez Inka (mała Inka), w dniu 08.03.2013 r., godz. 19.33
Bardzo ciekawy wywiad. Nie powiem żebym się nie wciągnęła. Smutna historia i jedno na początek pytanie. Czy to taka tragedia, że dziewczyna chciała nad panem zapanować? Nie wyobrażam sobie żeby w takim stanie to pan ją zdominował! Chyba w takiej sytuacji, biorąc pod uwagę także kompromis, należałoby jednak dziewczynie zaufać. Na pewno, skoro zdecydowała się z panem być, to nie chciała pańskiej krzywdy.
Dodane przez Iza, w dniu 08.03.2013 r., godz. 21.54
Z głową masz człowieku swoje niemałe problemy, szkoda żebyś do tego rujnował sobie tymi papierosami resztę ciała. Takie ilości na pewno nie wychodzą ci na zdrowie. Zacznij upajać się świeżym powietrzem. Pozdrawiam Was serdecznie.
Dodane przez Jan4P, w dniu 08.03.2013 r., godz. 23.19
Wydaje się, że Państwo są na siebie skazani. Po raz kolejny widzimy jak wspaniałym i potrzebnym ośrodkiem jest "Soteria". Ilu potrzebujących ludzi znajduje tam pomoc. Jak bardzo ważną rolę stabilizującą w ich życiu pełni. Czytam z uwagą wszystkie artykuły tego cyklu i cieszę się, że już od całkiem dawna działa ten ośrodek, że Ci wszyscy ludzie tworzą niesamowitą, wspierającą się społeczność. Napawa optymizmem, szczególnie w sytuacji tak smutnych, opisywanych przez Panią Justynę, ludzkich historii.
Dodane przez Wlad, w dniu 09.03.2013 r., godz. 13.40
Temat psychicznych chorób niby bardzo znany, ale dopiero seria artykułów z podopiecznymi soterii, zwróciła moją baczniejszą uwagę na problem. Świadomość moja pogłębiła się za sprawą tego, że opisywane przypadki nie dotyczą jakiegoś abstrakcyjnego miejsa np. z tv programu, a są bliskie nas, niemal namacalne. Przyznam, że nabrałem pokory. Dziękuję i życzę wszystkiego co dla Was najlepsze.
Dodane przez pani, w dniu 09.03.2013 r., godz. 15.42
Tak to smutna historia. Tak wiele osób jest chorych nawet sobie twgo nie wyobrazamy. Pokutuje coś jeszcze takiego, ze ludzie wstydza sie tego typu chorób. A nie potrzebnie, to spotyka dzieci i dorosłych z różnych rodzin i tzw. inteligenckich i z patologii. nie ma czego sie wstydzić, nalezy wychodzic z tym do ludzi. Pozdrawiam WAS kochani....INNNI
Dodane przez Antoni, w dniu 10.03.2013 r., godz. 18.47
Moi kochani, ludzie wstydzą się bo te choroby przez całe lata stygmatyzowały. Dobrze, że proces ten dzięki takim inicjatywom jak seria wywiadów Pani Justyny z podopiecznymi soterii, przełamuje zakorzenione w nas stereotypy. Prosty szczery artykuł, a jaki wspaniały odzew z Państwa strony. Jesteście dobrymi ludzm, również Wam dziękuję za komentarze, które piszecie, które nikogo nie negują, a są wyrazem zainteresowania i wsparcia. Soterii dziękuję za otwartość, że nie izoluje podopiecznych od świata... Pozdrawiam wszystkich serdecznie. Sczęść Wam Boże.
Dodane przez Gdzieś obok, w dniu 11.03.2013 r., godz. 21.52
Naprawdę dobry tekst. Rzadko czytam takie duże artykuły bo mi sie szybko nudzą. Tu nie miałem z tym problemów. Co mogę Państwu powiedzieć, niewiele, bo w lekarza nie będę się bawił. Szanujcie się nawzajem, a ja będę trzymał za was kciuki.

Napisz komentarz

Projekt witryny

Wykonanie: INFOSTRONY - Adam Podemski, e-mail: adam.podemski@infostrony.pl , Poczta